Już na początku roku Basia wpada na pomysł, żeby pochodzić kilka dni z plecakiem od schroniska do schroniska w zimowej szacie. Jak mówi: potrzebuje złapać oddech i oderwać się od rzeczywistości na parę dni – tak totalnie. Tym bardziej, że niedługo czekają nas życiowe wyzwania, którym trzeba sprostać, a które uniemożliwią nam na kilka miesięcy jakiekolwiek wyjazdy. Ostatecznie pada na Karkonosze w lutym, a towarzyszyć jej będzie Paulina. Grafik dopasowany do ferii zimowych na Śląsku. Udaje się też zarezerwować miejsca w schroniskach. Wspomnienia opisane poniżej są autorstwa Basi.
W kierunku Szrenicy
Miejscem spotkania jest Wrocław. Stamtąd udajemy się razem z Pauliną do Szklarskiej Poręby – prognozy są obiecujące. Koleje dolnośląskie gwarantują nam dojazd na czas – niebieskie niebo, słońce praży, a śnieg skrzypi pod stopami. Dzień zapowiada się bardzo dobrze. Plan na dziś – nocleg w schronisku na Szrenicy, powyżej Hali Szrenickiej. Mamy zapas czasu, pierwszy przystanek to cukiernia – trzeba uczcić Walentynki, na stół wjeżdżają dobra kawa i ciacho. Tak to można rozpoczynać górską przygodę. Jak na walentynkowy motyw przewodni przystało, podążamy szlakiem koloru czerwonego – czyli Główny Szlakiem Sudeckim. W ciepłych promieniach słońca docieramy do wodospadu Kamieńczyk, gdzie robi się stromo – wyciągamy odpowiedni ostry sprzęt – raczki jak na wagę złota. Pniemy się w górę i docieramy na rozległą Halę Szrenicką. Schronisko na hali jest już na wyciągnięcie ręki. Są też widoki a zimowa szata nas onieśmiela. Dłuższą chwilę podziwiamy lodowe sople zwisające z dachu schroniska, w końcu wchodzimy do środka na dłuższą przerwę obiadową.
Został nam dziś do pokonania krótki odcinek do góry – nie spieszymy się, a jednocześnie chcemy też dobrze wycelować w zachód słońca ze Szrenicy. Ruszamy do góry, słońce powoli chyli się ku zachodowi – co za spektakl. Przed samym schroniskiem stoimy dobre 20 min. To chyba jeden z piękniejszych zachodów słońca, jaki widziałam.
W doskonałych humorach wchodzimy do schroniska. Wieczór długi, możemy spokojnie skorzystać ze stołówki i rozplanować następny etap wędrówki. Prognozy trochę gorsze – ale jest szansa na okno pogodowe. Zasypiamy z myślą, że jutro trzeba będzie podziałać w zimowej scenerii tak na poważnie. Naszym kolejnym celem jest Przełęcz Karkonoska. Dłuższy odcinek w zimowych warunkach – trzeba się nastawić na wysiłek.
W kierunku Przełęczy Karkonoskiej
Niestety prognozy się potwierdzają i budzimy się z zupełnie innej scenerii. Ranek przygotował nam totalne mleko i zero widoczności. Ruszamy z naszym dobytkiem na plecach – dziękując, że tyczki są na razie widoczne. W miarę sprawnie dochodzimy do Mokrej Przełęczy, a dalej w kierunku Wielkiego Szyszaka. Praktycznie nie widać stacji Radiowo-Telewizyjnej i Przekaźnikowej – charakterystycznego dla krainy Muminków budynku. Trzeba pilnować szlaku przy tak zerowej widoczności. Z poprzednich doświadczeń pamiętam, że wariant zimowy odbija bardziej w lewo i jest nieco oddalony od Śnieżnych Kotłów. To newralgiczny moment. Po dłuższej chwili zastanawiamy się czemu tak drastycznie tracimy na wysokości. Widoczność kiepska – w zasadzie ograniczona do widoku kolejnej tyczki.
I tyle… słyszymy jakieś głosy w oddali i zaczynamy przypuszczać, że jesteśmy po czeskiej stronie… czyli jednak źle skręciłyśmy… wyłania się Martinova bouda – trzeba zawrócić. Grunt to wiedzieć, gdzie się jest. Nie panikujemy, ale dodatkowa adrenalina sprawia, że szybko wracamy na właściwy szlak. I o dziwo, ta pomyłka okazje się być szczęśliwa. Nagle niebo jakby jaśniejsze, lepiej widać tyczki. Odsłaniają się widoki na czeską stronę. Humory od razu się poprawiają, a zdjęcia same się pstrykają. Zmierzamy zimowym wariantem w stronę Czeskich i Śląskich Kamieni. Pogoda jak w kalejdoskopie zmienia się i ten ostatni dłuższy odcinek pokonujemy znowu w bardzo słabej widoczności. Szczególnie uważamy zbliżając się do Petrovej boudy. Szlak graniczny, nie chcemy znowu przejść na czeską stronę, a dzień już powoli się kończy. Po ostrożnym rozpoznaniu dokonujemy właściwego wyboru i do samego Schroniska Odrodzenie, miejsca naszego noclegu, idziemy już w totalnej szarości i mgle.
Emocje potrzebują odpowiedniego rozładowania. Grzaniec i kolacja wynagradzają nasze wysiłki. Nasza pogodynka, czyli Robert oznajmia, że kolejny dzień to już załamanie pogodowe – ma być mega silny wiatr generalnie kiepsko. W planach mamy dojść do Śląskiego Domu pod Śnieżkę. Ale czujemy w kościach, że wdrożymy plan B.
Zmiana planów
Poranek dostarcza ciekawych wrażeń dźwiękowo-wizualnych. Siedząc na śniadaniu słyszymy wycie wiatru – ale w takich chwilach człowiek pociesza się, że może nie jest tak źle, może to chwilowe, może się uda. Zapinamy się pod samą szyję i osłaniamy wszelkie możliwe wolne przestrzenie naszego ciała. Wychodzimy przed schronisko. Warunki na zewnątrz iście huraganowe, przejście granią, gdzie w zasadzie jesteśmy wystawione na hulający wiatr bez szans na schowanie się w leśnych odcinkach okazuje się bardzo złym pomysłem, wiemy to, bo ledwo udaje nam się z Pauliną ustać na nogach z plecakami, które trochę ważą. Jeżeli na wysokości 1.200 metrów n.p.m. tak wieje, to co dopiero wyżej. Wracamy do schroniska i wyciągamy mapę, ostatecznie decydując się na plan B – czyli zejście niebieskim szlakiem w kierunku Przesieki, a potem odbijając w prawo do miejscowości Borowice. Trudno – nie dotrzemy dziś pod Śnieżkę na ostatni nocleg. Wiemy, że to jedyne rozsądne wyjście. Już samo zejście od schroniska do Przełęczy Karkonoskiej to niezły wysiłek. A to dosłownie 10 minut w normalnych warunkach. Udaje nam się wejść na niebieski szlak i z każdym metrem niżej jest lepiej. Wiatr huczy na przełęczy, ciągle go słychać, ale w lesie jest już o niebo lepiej. Śmiejemy się z Pauliną, że nie trzeba się już przekrzykiwać. Zastanawiamy się tylko, czy uda nam się dostać jakoś do Jeleniej Góry. Borowice wyglądają na bardzo małą miejscowość – więc oczywiste jest, że trzeba złapać jakiegoś stopa. Po drodze mijamy grupę chłopaków, którzy pną się w kierunku przełęczy. Ostrzegamy ich, że wyżej jest kiepsko. A oni w kurtkach jeansowych (z kożuszkiem, ale jednak), ubrani trochę miejsko wybrali się, żeby napić się piwka w czeskich boudach, no cóż każdy decyduje co chce robić. Mijamy cmentarz ofiar obozu jenieckiego i docieramy na przystanek autobusowy. Jest nawet jakieś połączenie, ale za kilka godzin i nie bardzo mamy chęć tam czekać. Schodzimy jeszcze niżej, poszukując innych alternatyw. Mijamy nawet fińską wioskę Kalavela. Widzimy samochody na parkingu – ale niestety nikt nie ma wolnego miejsca w samochodzie. Decydujemy się zejść do głównej drogi i tam szukać szczęścia. Często go mam, więc nie dziwi mnie, że zatrzymuje się pierwszy samochód:) okazuje się, że to mijana grupa chłopaków – jednak odpuścili przełęcz. Jeden z nich nie jest zbyt rozmowny – może słyszał nasze śmieszki podczas spotkania na szlaku. Podwożą nas w dogodne miejsce przesiadkowe. Maszerujemy kilka przystanków, żeby nie czekać zbyt długo na miejski autobus do Jeleniej Góry. Pogoda na nizinach się zmienia – po drodze widzimy tęczę.
Szczęśliwie dojeżdżamy do Jeleniej, a potem pociągiem do Wrocka. Czeka nas jeszcze kilka dni w mieście. Wieczorem czytamy, że tego dnia ratownicy ściągali ludzi ze Śnieżki – nie każdy potrafi zrobić wycof.
Pierwszy dzień bajka. Szkoda, że pogoda się nie utrzymała dłużej i ostatecznie musiałyście skrócić wycieczkę.
OdpowiedzUsuńTo odbicie szlaku zimowego za Śnieżnymi Kotłami przy braku widoczności rzeczywiście może być problematyczne. Bo nie do końca ten skręt jest oczywisty. Bardziej narzuca się czeski wariant.